Kiedy stało się jasne, że powstanie witryna z naszymi drewnianymi dziełami, zaczęłyśmy gorączkowo sięgać do początków.
Każda z nas pamiętała tylko troszkę, a w dodatku inaczej.
- Z pewnością ma to związek z Galerią Ornament, którą prowadziłam w Krakowie przy ulicy Grodzkiej – dodaje Maria.
Przyznaję rację – bywałam tam często, a nawet jakiś czas pracowałam, sprzedając niezwykłe dzieła sztuki.
Pewnego dnia zjawiła się w Galerii Norweżka z zapytaniem, czy nie mamy czegoś oryginalnego, handmade,
no takiego bardzo dziwnego…
Nie miałyśmy, choć nam wszystko zdawało się tu i oryginalne i dziwne, ale obiecałyśmy „coś dla niej znaleźć”.
Wtedy przyszło nam do głowy, chyba jednocześnie, by stworzyć z kawałka starego drewna coś w rodzaju anioła.
Ja przywiozłam z Moczydła zmurszały patyczek, a Maria umaiła go złotem, sznurkowymi włosami,
ubrankiem z brzozowej kory i niepraktycznym (stale wypadał) haczykiem z tyłu.
Anioł zawisł w galerii i czekał na Norweżkę.
Kiedy znów się zjawiła, przywitałam ją z entuzjazmem i wmówiłam, że właśnie znalazłyśmy specjalnie dla niej
unikatowe dzieło, jakie powstało z drewna ze stodoły pamiętającej jeszcze zabory – tu zrobiłam mikro-wykład
o bolesnych losach naszej ojczyzny.
Norweżka wysłuchała wszystkiego przez grzeczność i najwyrażniej była skonfundowana, ale
czemuś nie wyszła, tylko poprosiła o zapakowanie naszego wspólnego dzieła.
Wręczając jej pakunek, powiedziałam, że to prezent od nas. Nie byłabym w stanie wziąć ani grosza za ten wyrób.
Wychodząc, Norweżka wcisnęła mi 20 dolarów i przepraszała, że tak mało, bo nie miała więcej gotówki.
Banknot oprawiłyśmy w pozłacaną ramkę i wisiał w galerii na poczesnym miejscu.
Przyniósł szczęście, bo anioły odtąd mnożyły się i przynosiły nam radość, dochód i popularność –
coraz więcej osób je zamawiało.
Stworzyliśmy małe przedsiębiorstwo: ja i mój ówczesny mąż Lucjan wyszukiwaliśmy drewno, wycinali kształty,
czasem dobierali jakieś detale, a Maria przecudnie, pomysłowo i oryginalne je dekorowała. Każdy anioł był inny.
Sprzedały się wszystkie.
- Pamiętam, że odebraliście mojej koleżance deskę do prasowania, a u innej mojej znajomej Lucjan odkręcił drzwi
od starej szafy – wspomina Maria. Powstały z tego monumentalne postacie o biznatyńskim rodowodzie, a kształty wymyślał
Lucjan - dodaje.
- Ale to ty nadawałaś im pozłacaną powagę, czyniłaś je dostojnymi i z wyglądu
wszechmocnymi – przekonuję.
Kiedy Galeria Ornament przestała istnieć, nasze twórcze drogi się rozeszły,
bo każda siedziała w swojej zagrodzie na swojej wsi. Maria w Owczarach koło Krakowa,
a ja w Moczydle daleko od Krakowa.
Nie mogłyśmy jednak pozbyć się przemożnej potrzeby wyszukiwania w drewnie tego, co pozwoli
nadać mu inne znaczenie, potrzeby przekształcania różnych
zbędnych przedmiotów w coś, co ma inny wymiar duchowy.
Poszłyśmy odrębnymi szlakami.
Maria z twórczym entuzjazem i niespożytą energią tworzyła swoje radosne,
zaskakujące i optymistyczne anioły.
Ja, pozbawiona malarskich talentów, poprzestałam na kompilacjach uzbieranych koło kominka deseczek,
drewienek, szczapek, nadpalonych korzeni i
przerdzewiałych metalowych odpadków.To, co powstało, nazwałam nielotami moczydelskimi.
/Zdzisława/